czwartek, 20 maja 2010

Latanie

Latanie dosłowne i w przenośni.

Korzystając z tutejszego przedłużonego weekendu, byłam w domu. Wulkan znowu straszył, ale na szczęście moją część nieba pyły ominęły.

W domu – matura starszego dziecka i koniec gimnazjum młodszego. Starsze warczy, chojraczy i póki co (chyba) zdaje nieźle. Młodsze warczy, wścieka się i chodzi poprawiać na czerwony pasek (rychło w czas :-). Koty nie warczą, tylko przewalają się leniwie, wystawiając brzuch na pieszczoty... Mruczące oazy spokoju...

Zawieźć, przywieźć, pojechać, nie spóźnić się, pójść, załatwić, zadzwonić, zapłacić, kupić, spakować, pamiętać, zapisać... Znowu znajomy kołowrotek! Jak fajnie! :-)

Nie wszystko się udało i zdążyło, jedną rzecz zatrzymało nagłe milczenie. Niepokój gryzł przez dwie doby. Zostawił ślad.

W dniu wyjazdu jak zwykle smutno...
Po powrocie - praca i kolejne sprawy.

Dotykam śladów. Nie za głęboko.
Oglądam filmy Kieślowskiego....

4 komentarze:

  1. Trudne emigracyjne życie... buziole :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przesyłam uśmiech :) w tej udręce.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, no trochę pomarudzić czasem można, nie? :-)
    Dziękuję, kochani, za buziaki i uśmiech. Odwzajemniam!

    OdpowiedzUsuń