piątek, 11 września 2009

Cegiełka

Floydzi. Fakt, mam ostatnio fazę na Floydów. Siedziałam w youtubie i pływałam w rozmaitych oceanach, szukałam rozmaitych wysp. Wysp spokoju i siły. Ale spokój nie uspokajał, siła osłabiała.



Another brick in the wall. Małe cegiełki, nieporównywalne z ciężkimi głazami nieszczęść. Wstyd narzekać. A jednak mur rośnie, coraz wyższy i szczelniejszy.
Moje ciało trawi najnowszą cegiełkę. Nie mogę jeść, nie mogę spać. Szłam dziś rano do pracy. Oddech krótki, nogi jak z waty. Przede mną facet z papierosem. Nie ma żadnego, ale to żadnego sposobu na uniknięcie tej chmury. Ani w lewo, ani w prawo, wyprzedzić też się nie da, bo idzie szybciej. Mdłości podchodzą do gardła, żołądek ściska się jeszcze bardziej. Robię unik w bramę do parku. Siadam na ławce. Kawy. Kawy z mlekiem, może to będę w stanie przełknąć. Przy okazji mózg dostanie napędu do pracy.
Patrzę na kobiety spieszące się do swoich spraw. Minispódniczki, zwiewne sukienki, obcisłe spodnie, dekolty, korzystanie z wrześniowego lata, by jeszcze pokazywać opalone ciało. Odwracam wzrok, bo kiedyś i ja.... Moje ciało jest uparte. Prawie nie jem od czterech dni i ani kilograma mniej. Jak długo potrzeba było, bym uwierzyła, że to nie ma znaczenia. Jednak nie wierzyć jest bezpieczniej.
Fajnie ubrana kobieta. Czarna spódnica, czarny top, na to biała koszulowa bluzka. Jakie podobne do tych, które wtedy… Fala wspomnień wzbiera tak gwałtownie, jakby staw nagle wystąpił z brzegów. Nagły znajomy dotyk, bez pytania, bez błądzenia, dobrze sobie znaną drogą wdziera się głęboko w ciało. Tu i teraz, na tej parkowej ławce. W żołądku kamień, klatka piersiowa jak w imadle. Pochylam głowę na kolana, żeby nie zwymiotować. W piachu pod moimi stopami leży zdeptany ślimak.

Potrzebuję zniknąć. Potrzeba mi dnia, nocy, na zagrzebanie się, zaciągnięcie zasłon, schowanie pod kołdrę. Na mokrą poduszkę i wycie do księżyca. Izolację od wszystkiego. Od mówienia, myślenia, czucia. Tymczasem przede mną weekend z gośćmi. Powinny być rozmowy, śmiech, rozrywki. Akurat ci goście nie mogą domyśleć się, że coś jest nie tak. Trzeba będzie jeść posiłki udając apetyt, uśmiechać się od rana do wieczora. Dam radę?

3 komentarze:

  1. Dasz ;*

    Człowiek znajduje w sobie zaskakująco dużo sił, gdy musi.
    Potem odchorowuje niestety.

    Myśli ciepłe przesyłam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też przesyłam pozytywną energię i jednocześnie wierzę w siłę Twojego postawienia na swoim, by w przyszły weekend się jednak zaszyć i się wyciszyć. takie chwile naprawdę pomagają i regenerują. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję, Zeruyo i Małgorzato!
    Goście wyprawieni w drogę powrotną, do końca tygodnia już tylko 3 dni. Jeżeli mnie żaden szlag nie trafi, to zaszyję się na jakiejś wyspie jak nic :-)

    OdpowiedzUsuń