czwartek, 22 stycznia 2009

Kolory pustyni

Podeszła do fotela, w którym siedział. Z pochyloną głową patrzył na trzymany w ręku telefon komórkowy. Niespokojne palce, przed chwilą nerwowo przebiegające odebrane wiadomości, zatrzymane, jakby zabrakło im sił, by wiedzieć, co zrobić dalej. Nie musiał podnosić na nią oczu, aby za kłębiącym się w nich pośpiechem, tysiącem kolorowych, ważnych spraw, setką białych i czarnych kłamstw widziała szarość i zmęczenie... a dalej za nimi ciemne wrota kryjące to, na myśl o czym ściskało jej się serce.
Ale może to, co widziała, było tylko teatrem cieni, rodzących się i gasnących? Fatamorganą pustyni stworzoną przez spragniony umysł...?

Nieśmiało dotknęła jego ramienia. Przesunęła ręką po policzku, odgarnęła zaczynające siwieć włosy. Nie patrzył na nią. Stanęła za nim i położyła chłodne dłonie na jego czole. Trzymała tak długą chwilę, potem przesunęła ręce odrobinę niżej, na zamknięte oczy, jak dziecko bawiące się w "zgadnij, kto to?". Delikatnie i jak dziecko nieporadnie wytarła wilgoć napotkaną pod drżącymi palcami. Stała tak, aż rozległ się dzwonek jego komórki.

Gdy wyszedł, podeszła do lustra. Twarz nie mówiła nic. Uważniej przyjrzała się odbiciu swoich oczu, zastanawiając się, co znajdzie na dnie i czy w ogóle chce cokolwiek w nich znaleźć. Każde lustro, każde kolejne oczy odbiją to samo... Teatr cieni. Za nim pustynia.

Sprzątnęła filiżanki i wróciła do pokoju. Na stole został kwiat w smukłym wazoniku. Jego łodyga i liście błyszczały intensywną zielenią przechodzącą w soczyście czerwony kielich. Rozchylony prężył się, zachęcając do zanurzenia w nim nozdrzy, obiecując pieszczotę zmysłów. Dłoń, wyciągnięta, by dotknąć cieniutkich płatków, wykonała nieostrożny ruch i wazonik przewrócił się. Bez szkody dla politury stołu, gdyż nie było w nim wody. Kwiat był z papieru. Ślicznie, kusząco ukształtowany, ufarbowany, nabłyszczony lakierem. Jak żywy. Papierowe piękno. Papierowe... jak słowa kreślone z taką łatwością... Zastępczy okruch dla tych, u których nie wyrosną prawdziwe róże...

Usłyszała cichy odgłos, równie podobny do śmiechu, jak do łkania. Kolorowa kukiełka, siedząca w niezgrabnej pozie obok fotela, zdawała się patrzeć pustym wzrokiem. Ni to na gospodynię, ni to na opadłe miękko sznurki, ni to na mały ekran, daremnie jarzący się gotowością.
Wymieniły kpiąco-gorzki grymas. Kilka łez i kilka kropel krwi kapnęło na piasek, który miłosiernie pozwolił im zniknąć, niezauważonym i niepotrzebnym.

Każdy ma to, na co sobie zapracuje – powiedziała głośno w pustkę pokoju. Podniosła wazonik i wstawiła na miejsce. Kwiat zabrała do kuchni i wyrzuciła do kosza.

2 komentarze:

  1. Isle! Ile w tym smutnego piękna!
    Przytulam mocno:-)
    Pięknie piszesz. Cieszę się, że tu trafiłam.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja się cieszę, że mnie odwiedzasz, bo ja też lubie odwiedzac twoją Mikronezję.

    Smutek się zdarza - mnie, tobie, dziewczynie z pustyni, każdemu. Ja jakoś tak mam, że lepiej mi wychodzą teksty o smutku niż o radości. Gdy jestem szczęśliwa i radosna, muza mnie opuszcza - wolę kontemplować niż gadać :-)

    Emmo, ciepła przytulająca duszyczko, pozdrawiam cię serdecznie... :-)

    OdpowiedzUsuń