środa, 23 grudnia 2009

Tomek B.

Nikt nie będzie mnie opłakiwać, niczyja dusza nie wdzieje żałoby, ponieważ nie istniałem nigdy...




Co roku, gdy zbliża się Wigilia, myślę o pewnym facecie, który w 1999 na łamach pewnego periodyku muzycznego - żegnając się na zawsze ze światem - wymieniał "to, dla czego warto było żyć". Nie, na pewno nie patrzyliśmy na świat w podobny sposób, ale pokazał mi różne rzeczy, które stały się dla mnie ważne. Niektóre aż na 20 lat nieprzemijającej fascynacji. Wrośnięte we mnie i zrośnięte ze mną. I tyle mógł jeszcze pokazać... ale może właśnie nie, może nic juz mu nie zostało, doszedł do swojego fin de siècle...

Pamiętamy go, tyle osób pamięta. Może za tłumaczenia Monty Pythona i Bondów, ale przede wszystkim za muzykę i za to, że dzielił się z nami swoimi myślami i swoim życiem. Blogosfera wtedy jeszcze raczkowała, zresztą Tomek nienawidził komputerów. Swoje misteria odprawiał w studiu radiowym. Regularnie, ciemną nocą, otwierał swoje serce i duszę i sączył to, co najintymniejsze, w nasze uszy. Jak się z tym czuł? Napisał: "Za bardzo zbliżyłem się do jądra ciemności, niczym pułkownik Kurtz. Może przesadnie rozdzierałem szaty na forum swojej krypty. Może ogarnęła mnie typowa dekadencja końca stulecia. Ale niczego nie żałuję." Grał w otwarte karty. Grał mocno. I przegrał?

"This is the end, my only friend. Opada kurtyna miłosierdzia na koniec XX wieku. Ktoś kiedyś bliski powtarzał, że zawsze może być gorzej. Mój ojciec mawia od czasów niepamiętnych, że ku gorszemu idzie. Jaką nadzieję co do przyszłości ludzkości może mieć człowiek, który weźmie pod uwagę doświadczenia ostatniego miliona lat? - zastanawiał się kiedyś Kurt Vonnegut. I od razu sobie odpowiedział: Żadnej. Zatem nie pozostaje nic innego jak odwrócić się plecami do roku 2000 i niczym Panurg odejść, pierdnąwszy z wielkim wzburzeniem. Spójrzmy więc wstecz i wspomnijmy to, dla czego warto było żyć. Kruk Edgara Allana Poe. Zamek Karmazynowego Króla. 17 minuta Ech Pink Floyd. James Bond. Nights In White Satin The Moody Blues. Adagio Albinioniego. Kobieta Wąż (The Reptile) w kwietniu 1970 roku - seans w sanockim kinie San, kiedy po raz pierwszy i ostatni bałem się na horrorze. Atom Heart Mother. Andante z Tria Es-dur Schuberta. Tom and Jerry. Coca-cola i ketchup. Rzygający grubas w Sensie życia wg Monthy Pythona. Czas apokalipsy. Drugi koncert Marillion w Gdańsku, gdy Fish śpiewał Lawendy "tylko" dla mnie i Anki. Clint Eastwood i scena z rondlem w westernie Joe Kidd. O fortuna - pierwsza pieśń z Carmina Burana Carla Orffa. Twin Peaks. Wizyta w Domu Kobiety Węża (Oakley Court pod Londynem). Wzruszenie, gdy przyszło mi zapowiedzieć koncert Petera Hammilla w Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy 14.10.1995. Miłość w czasach zarazy Marqueza. Lost Highway. Noc i poranek 31 maja 1998...

Wszystkie te chwile przepadną w czasie, jak łzy w deszczu. Pora umierać.”

Tylko Rock 1/2000


Strony o Tomku Beksińskim

http://tbmp3.prv.pl/
http://www.nosferatu.art.pl/
http://krypta.whad.pl/
http://www.modrzew.stopklatka.pl/tomek.html

6 komentarzy:

  1. LUBIŁEM I LUBIĘ słuchać Tomasza... Dziękuję za PAMIĘĆ O NIM!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niedawno byłam w Częstochowie w muzeum im. jego ojca i właśnie wspominaliśmy audycje Tomka... co po nas pozostaje...

    Dziękuję kochanie za utrwalenie pamięci :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Śmierć jego ojca zgrabiła mnie na wiele dni... a On tak tłumaczył pięknie, a nie wytłumaczył sobie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękne wspomnienie. Dziękuję:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pamiętam ten wywiad. Bodajże był to jego ostatni. Ciekawy memoriał.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak, śmierć ojca była równie bezsensowna. A może bardziej - przecież Tomek sam zdecydował. A Zdzisław Beksiński był człowiekiem niesamowicie pogodzonym z życiem i ze światem. Czytałam jego listy do Lilianny Śnieg-Czaplewskiej. Szkoda obydwu. I matki Tomka, o niej w tym wszystkim wiemy najmniej...

    OdpowiedzUsuń