wtorek, 9 lutego 2010

Przeprowadzki

Trzecia przeprowadzka w ciągu ostatniego roku, chyba piąta od dwóch lat. I na pewno jeszcze nie ostatnia, za kilka miesięcy czeka mnie następna... Za pierwszym, drugim razem mnie to bawiło - szukanie mieszkania, wybór, moszczenie się w nim po swojemu. Teraz już nie tak bardzo :-). Chociaż... nie lubię stagnacji. Stabilizacja jak najbardziej, ale potrzebuję też zmiany od czasu do czasu. Wiele osób z mojego otoczenia woli odwrotnie: dla nich ideałem jest dobre status quo, które najlepiej niech się nie zmienia w ogóle albo bardzo niewiele. Rozumiem to i szanuję, sama jednak z taką świadomością czułabym się raczej tak, jakby mnie już w życiu nic nie czekało. Irracjonalne, wiem... bo przecież to, co nas jeszcze czeka i co nowego odkrywamy, leży przede wszystkim w nas.

Co do przeprowadzek, to przekonałam się, że potrzeba mi tydzień, góra dwa, bym w nowym miejscu poczuła się w miarę "u siebie". Ustawiam meble po swojemu, układam w nich rzeczy tak, aby było mi wygodnie, rozkładam swoje dywaniki, książki i kilka bibelotów. Wprawdzie powoli obrastam w rzeczy, ale nadal cała przeprowadzka załatwia się w dwie godziny i mieści w kilku walizkach.

Siedzę i patrzę na widok za oknem, znów starannie wybrany tak, aby był skrawek wody. Witam się z mewami (to chyba rybitwy, ale mewa brzmi romantyczniej i bardziej symbolicznie :-), towarzyszami wszystkich "moich" miejsc.

Towarzysze moich podróży... laptop i dostęp do internetu. Omnia mea mecum porto...

10 komentarzy:

  1. Tkwię w tym podobnie jak Ty. Nienawidzę przeprowadzek i ponownych chwil klimatyzacji i środowiskowej asymilacji. Nie ma jak na swoim, ale no to jeszcze zbyt wcześnie. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. zdałam sobie sprawę, że za 2 tygodnie mija rok jak kupiliśmy mieszkanie, jest małe i dość ciasne i kredytowane jeszcze 29 lat, ale było warto. Mieć jakąś pewność lokalową.
    przez 11 ostatnich lat przeprowadzałam się 10 razy. Chwilowo wystarczy.

    Uściski serdeczne.

    OdpowiedzUsuń
  3. w ciągu ostaniach dziecięciu lat przeżyłem 23 przeprowadzki - słownie dwadzieścia trzy i uwierz, to uszlachetnia:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zazdroszczę siły układania swojego świata na nowo:))

    OdpowiedzUsuń
  5. To wiosną będziesz miała pięknie zielono, cieszę się, że już na nowym i odzyskuj energię, bo mi Ciebie brak, no!

    buziak

    mnie czeka przeprowadzka i nie wiem, jak to ugryźć, nigdy tak długo nie mieszkałam w jednym miejscu, całe 8 lat, ech

    nazbierało się gratów...

    OdpowiedzUsuń
  6. Ech no i co ja mam napisać? Że 28 lat mieszkam w jednym miejscu :) Szczerze to coraz częściej myślę o zmianie, ale na razie nie mam specjalnej motywacji, innego miejsca które by mnie przyciągnęło na tyle silnie, by się w końcu zebrać. Zazdroszczę Ci przenosin, zmiany, serio. Powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  7. ten skrawek wody to jest cos co chciałabym za oknem miec...udało mi sie tylko w pracy widziec morze:)
    w dziciństwie słyszałam buczenie przeciwmgielnej syreny i w 3 minuty byłam na bulwarze...brak mi brak, brak...

    OdpowiedzUsuń
  8. Kopaczu - taki to już los expatów... Może pocieszajmy się myślą, że na emigracji powstawały wielkie dzieła myśli ludzkiej :-)) Życzę szybkiego "na swoim"... też rozważam tę opcję, ale w moim przypadku nie bardzo ma to sens.

    Joanno - miło Cię widzieć. Zaglądam nieraz do Ciebie, szczególnie kiedy zamieszczasz zdjęcia Luśki i kota :-). Nie szkodzi, że małe. Ciasnota czasem dokucza, ale jednak najważniejsze, że to własny kąt, zwłaszcza gdy jest małe dziecko. A kredyt... cóż, nie ma róży bez kolców... Ciesz się dalej mieszkankiem i pewnością!

    Holden – miałam przed chwilą napisać Joannie, że zadziwiła mnie liczbą przeprowadzek, ale gdy przeczytałam twój wpis, to już nie wiem, co powiedzieć... :-). A co do uszlachetniania, to mnie pewnie nie zaszkodzi, ale ty jesteś już chyba wystarczająco uszlachetniony! Oby udało ci się już niedługo osiąść w miejscu, gdzie ci będzie dobrze...

    Słodko-winna – witaj. Na szczęście u mnie to nie aż tak wielkie zmiany, by wymagały wielkiej siły. Ja zawsze podziwiam tych, którzy potrafią odbudować swój świat się po wielkich ciosach, burzach czy katastrofach. Pozdrawiam!

    Margo – oj tak, zbiera się tego, zbiera. Gdy przyjeżdżam do domu w Polsce, patrzę na te szafy wypełniane latami przez kilka osób i z przerażeniem myślę, co by było, gdyby przyszło przeprowadzać się całą rodziną :-)
    A ugryźć najprościej to chyba tak, że pakować wszystko powoli, systematycznie w te specjalne pudła z IKEI... a potem już tylko firma przewozowa :-) A kiedy ta przeprowadzka...? Buziak!

    Małgorzato – ja też mieszkałam w tym samym mieszkaniu od 1978 roku! Wprawdzie przeprowadziłam się nie dlatego, że chciałam zmienić miejsce, tylko z powodów zawodowych, ale doskonale cię rozumiem. Motywacja pojawi się w swoim czasie. Jeśli coraz częściej o tym myślisz i coraz bardziej chcesz, to pewnego dnia decyzja przyjdzie sama. Takie są najlepsze, bo nie wymuszone okolicznościami, a powodowane chęcią zmiany. Dziękuję za życzenia i tobie też życzę, żebyś trafiła na miejsce, do którego zapałasz chęcią zebrania się :-)

    Beato – morze za oknem to widok, o którym nie śmiem nawet marzyć :-). Fajnie masz, że mieszkasz na Wybrzeżu, możesz w niedzielę pójść i popatrzeć na fale. Ja mam wprawdzie bliżej niż z Warszawy, ale zawsze to wyprawa pociągiem. A za oknem dobry też staw albo fontanna, o niebo lepiej niż betonowa studnia między blokami, którą mogłam sobie podziwiać w pierwszym moim lokum tutaj :-). Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  9. Pozdrawiam również:) morze za oknem, oj musiałabym duzo pieniędzy wygrać, zarobić:)
    miłego!

    OdpowiedzUsuń
  10. jak lody i śniegi zejdą, czyli wiosną :)

    OdpowiedzUsuń