Plany były takie, żeby w weekend zaszyć się w łóżku i odchorowywać megadoła. W tak zwanym międzyczasie jednak megadół zmniejszył się do rozmiarów doła standardowego, rzec by można: znormalizowanego. A na takie szkoda życia, ładnej pogody oraz niezliczonych atrakcji, które na tę niedzielę przygotowało moje tymczasowe miasto.
Niedziela bez samochodu. Na ulicach tylko autobusy, które wożą za darmo, nieliczne taksówki, a poza tym – rowerzyści i piesi. I... konie :-)
Pod pałac królewski przyjechała wieś... Tym razem nie protestujący rolnicy (ci zresztą preferują okolice placu Schumana), tylko promocja produktów rolnych. Lody z ekologicznego mleka, mniam...
Atrakcje dla dużych i małych...
Zeszłam moją ulubioną trasą, Mont des Arts, plac Hiszpański, Grand Place. Wszędzie stragany, muzyka, tańce. Życie. Szłam po śladach, swoich i tych, których kocham. Tych, którzy byli tu razem ze mną i tych, którzy stąpali nimi osobno, a jednak tak blisko. Widziałam ich i czułam, na bruku, w powietrzu, w zapachu wiatru i pocałunku słońca, wokół siebie, w sobie.
Czas i przestrzeń to tylko wymiary.
O ciszy
5 godzin temu
tylko wymiary, ale pełne, tak pełne, że az gęste...
OdpowiedzUsuńmoze i tylko wymiary, ale my napełniamy je znaczeniami
OdpowiedzUsuńTak. A czasem miło jest pomysleć, że to my je tworzymy i możemy je unicestwić. Jeżeli będziemy chcieli i umieli :-)
OdpowiedzUsuńhm.. tymczasowo mieszkam ponad godzinę jazdy od Brukseli i zostałam niestety odcięta w niedzielę od stolicy.. ale racja dzień był śliczny, gratuluję motywacji i pokonania doła :)
OdpowiedzUsuńsłodkie prosiaki
OdpowiedzUsuńDziękuję, a ze swej strony gratuluję oryginalnego nicka :-)
OdpowiedzUsuńMargo, prawda, że słodkie?