wtorek, 29 września 2009

A piece of magic

Po gęstej nocy i zmęczonym dniu - sąsiedzka niespodzianka :-).
Okruszek magii, kolorowy i wesoły.



Wyróżnienie od Kopacza. Dziękuję!
Uśmiecham się i przekazuję magię dalej do:

Lechovskiego; Ćmy; Zeruyi; Kota Maurycego, Emmy

Niech magia będzie z nami :-)

sobota, 26 września 2009

Cast your soul to the sea...

A ta, przepiękna i z pięknym tekstem (w którym Loreena raz się myli :-), zasługuje na osobny wpis.

Pobiegnij wzrokiem nad ocean,
pozwól duszy wzlecieć nad morze,
gdy ciemna noc zda się bez końca,
proszę, pamiętaj o mnie...





Więcej sekretów i skarbów tu:
www.quinlanroad.com

Wieczór z Loreeną

Na pewnym portalu, na którym sporadycznie bywam, ktoś dziś podał link do muzyki, której dawno nie słuchałam. Płyty zostały w domu, ale pięć mam na twardym dysku i dziś właśnie cały wieczór kontempluję.

Mam też szklaneczkę whisky single malt. Dojrzewana w dębowych beczkach po sherry i bourbonie. Słomkowa i przejrzysta. Gładka i delikatna. Wanilia, owoce, karmel, spalony dąb, orzechy, sherry, trochę pieprzu... W sam raz na wieczór z półksiężycem, migoczącą za oknem sadzawką i Loreeną...

Idzie jesień. Zaczyna pachnieć wrzos, wilgotnieje powietrze, mgły zasnuwają klify, wiatr przynosi ostry zapach morza...

Celtyckie wędrówki Loreeny McKennitt:

Legenda arturiańska, harfa i Tennyson...



Beltaine i celtycki taniec ognia...




Więcej sekretów i skarbów tu:
www.quinlanroad.com

Spacer

Chodź... pójdziemy przed siebie
drogą wśród pól, plażą w szumie morza
albo aleją w parku.
Pomyślimy w wolnym rytmie kroków,
posłuchamy tego, co gdzieś w duszy gra.
Kiedy zmęczą się oczy,
usiądziemy na chwilę smakując ciszę
jak białe wino.
Nie mów nic.
Czuję, jak szarpią się i trzepocą.
Nikogo tu nie ma... dajmy im trochę wolności,
spokoju, co wygładzi pogięte pióra,
by mogły jeszcze kiedyś się rozpostrzeć.
Popatrzmy na nie
chociaż przez krótką chwilę,
póki nie trzeba będzie wracać.







środa, 23 września 2009

Zapach dłoni

Zapomniałem, jak pachną twoje dłonie,
piszesz niespodziewaną nocą.

Jeszcze się dąsam trochę:
mydłem i kremem do rąk, cebulą w kostkę krojoną.

Nie to chcę sobie przypomnieć,
powiedz mi, jak pachną wieczornie?

Uśmiecham się przekornie:
wieczornie? Szamponem ziołowym i żelem lawendowym.

A jeszcze? Jak pachną, gdy sprzątniesz dzień
i w fotelu zaczynasz podróże?

Przebiegam po klawiaturze:
czekoladą i whisky, wiatrem znad klifu, kwiatem dzikiej róży.

A jeszcze? Jak pachną w środku nocy,
gdy kołyszesz mnie swoim oddechem?

Czuję na sobie twój wzrok,
czuję ich zapach, lecz to...
już tylko nam dwojgu opowiem...

niedziela, 20 września 2009

Weekend

Plany były takie, żeby w weekend zaszyć się w łóżku i odchorowywać megadoła. W tak zwanym międzyczasie jednak megadół zmniejszył się do rozmiarów doła standardowego, rzec by można: znormalizowanego. A na takie szkoda życia, ładnej pogody oraz niezliczonych atrakcji, które na tę niedzielę przygotowało moje tymczasowe miasto.

Niedziela bez samochodu. Na ulicach tylko autobusy, które wożą za darmo, nieliczne taksówki, a poza tym – rowerzyści i piesi. I... konie :-)



Pod pałac królewski przyjechała wieś... Tym razem nie protestujący rolnicy (ci zresztą preferują okolice placu Schumana), tylko promocja produktów rolnych. Lody z ekologicznego mleka, mniam...

Atrakcje dla dużych i małych...





Zeszłam moją ulubioną trasą, Mont des Arts, plac Hiszpański, Grand Place. Wszędzie stragany, muzyka, tańce. Życie. Szłam po śladach, swoich i tych, których kocham. Tych, którzy byli tu razem ze mną i tych, którzy stąpali nimi osobno, a jednak tak blisko. Widziałam ich i czułam, na bruku, w powietrzu, w zapachu wiatru i pocałunku słońca, wokół siebie, w sobie.

Czas i przestrzeń to tylko wymiary.

środa, 16 września 2009

piątek, 11 września 2009

Cegiełka

Floydzi. Fakt, mam ostatnio fazę na Floydów. Siedziałam w youtubie i pływałam w rozmaitych oceanach, szukałam rozmaitych wysp. Wysp spokoju i siły. Ale spokój nie uspokajał, siła osłabiała.



Another brick in the wall. Małe cegiełki, nieporównywalne z ciężkimi głazami nieszczęść. Wstyd narzekać. A jednak mur rośnie, coraz wyższy i szczelniejszy.
Moje ciało trawi najnowszą cegiełkę. Nie mogę jeść, nie mogę spać. Szłam dziś rano do pracy. Oddech krótki, nogi jak z waty. Przede mną facet z papierosem. Nie ma żadnego, ale to żadnego sposobu na uniknięcie tej chmury. Ani w lewo, ani w prawo, wyprzedzić też się nie da, bo idzie szybciej. Mdłości podchodzą do gardła, żołądek ściska się jeszcze bardziej. Robię unik w bramę do parku. Siadam na ławce. Kawy. Kawy z mlekiem, może to będę w stanie przełknąć. Przy okazji mózg dostanie napędu do pracy.
Patrzę na kobiety spieszące się do swoich spraw. Minispódniczki, zwiewne sukienki, obcisłe spodnie, dekolty, korzystanie z wrześniowego lata, by jeszcze pokazywać opalone ciało. Odwracam wzrok, bo kiedyś i ja.... Moje ciało jest uparte. Prawie nie jem od czterech dni i ani kilograma mniej. Jak długo potrzeba było, bym uwierzyła, że to nie ma znaczenia. Jednak nie wierzyć jest bezpieczniej.
Fajnie ubrana kobieta. Czarna spódnica, czarny top, na to biała koszulowa bluzka. Jakie podobne do tych, które wtedy… Fala wspomnień wzbiera tak gwałtownie, jakby staw nagle wystąpił z brzegów. Nagły znajomy dotyk, bez pytania, bez błądzenia, dobrze sobie znaną drogą wdziera się głęboko w ciało. Tu i teraz, na tej parkowej ławce. W żołądku kamień, klatka piersiowa jak w imadle. Pochylam głowę na kolana, żeby nie zwymiotować. W piachu pod moimi stopami leży zdeptany ślimak.

Potrzebuję zniknąć. Potrzeba mi dnia, nocy, na zagrzebanie się, zaciągnięcie zasłon, schowanie pod kołdrę. Na mokrą poduszkę i wycie do księżyca. Izolację od wszystkiego. Od mówienia, myślenia, czucia. Tymczasem przede mną weekend z gośćmi. Powinny być rozmowy, śmiech, rozrywki. Akurat ci goście nie mogą domyśleć się, że coś jest nie tak. Trzeba będzie jeść posiłki udając apetyt, uśmiechać się od rana do wieczora. Dam radę?

niedziela, 6 września 2009

Stary dobry Floyd

Był wiatr, była pełnia. Wiatr przeganiał chmury o różnych kształtach, z różną prędkością, wokół tej pełni. Siedziałam i patrzyłam z rozdziawioną japą :-).
Po prostu: wielki spektakl na niebie




Martwię się brakiem wiadomości od kogoś, na blogu i w skrzynce. Dziecięce choroby są dziecięce u dzieci, u dorosłych już całkiem dorosłe :-(. Swego czasu sama zaraziłam się od córki i było niewesoło.. Ech.. jestem daleko i wszystko, co mogę, to czekać na wieści…




How I wish... how I wish you were here...
Tak chciałabym, żebyś tu był.
Jestemy po prostu dwoma zagubionymi duszami.
Pływamy w kółko jak rybki w akwarium,
Rok za rokiem,
Wciąż po tych samych, starych ścieżkach.
I co znaleźliśmy?
Te same stare lęki.
Chciałabym, żebyś tu był...