poniedziałek, 18 maja 2009

Kawa

Anna weszła do małej kawiarenki w centrum handlowym, gdzie miała spotkać się z Piotrem. Do umówionej godziny było jeszcze trochę czasu – przyszła wcześniej, chcąc przedtem załatwić sprawunki w jednym z tutejszych sklepów. Usiadła więc w wiklinowym fotelu, położyła na kolanach elegancką papierową torebkę z firmowym nadrukiem i zaczęła oglądać znajdujące się w niej dobra. Trochę tego było. Śliczne pudełeczka, kolorowa, pachnąca zawartość. Sieć sklepów kosmetycznych, w której miała kartę stałej klientki, właśnie przyznała jej rabat na jednorazowe zakupy. No tak – uległa idiotycznym chwytom marketingowym i kupiła za jak największą kwotę, w złudnym wyobrażeniu, że wtedy najwięcej oszczędzi. Kwotę... nie, jeszcze daleką od średniej pensji krajowej. Ale bardzo zbliżoną do minimum socjalnego.
Rozejrzała się. O tej porze centrum było stosunkowo puste – oczywiście w porównaniu z gwarem i tłumem, jaki wypełniał je wieczorami i pod koniec tygodnia. Mężczyźni w garniturach pili kawę rozmawiając o sprawach zawodowych. Kobiety w kostiumach i na wysokich obcasach szły szybkim krokiem, trzymając przy uchu telefony komórkowe (to te, które na chwilę wyszły z pracy). Inne, najwyraźniej dysponujące dużą ilością wolnego czasu, leniwie spacerowały, oglądając na wystawach najnowsze kolekcje ubrań, przy okazji porównując z nimi swoje odbicie, wypracowane według wskazań kolorowych magazynów i na regularnych sesjach w solarium i salonie fryzjerskim. Młodzież – od kilku dni na wakacjach – hałaśliwie przechodziła w kierunku kompleksu kinowego.
Po lśniącej marmurowej posadzce powoli przesuwała się maszyna czyszcząca. Nie było deszczu, nie było błota, ani śladu jakiegokolwiek brudu. Powierzchnia przed maszyną i po jej przejściu wyglądała i błyszczała dokładnie tak samo. Anna spojrzała na kobietę pchającą aparat.
- Dzień dobry – uśmiechnęła się i skinęła głową. Kobieta odpowiedziała na pozdrowienie. Była to dozorczyni z bloku, w którym mieszkała Anna, położonego o kilkaset metrów stąd. Przestała być dozorczynią już jakiś czas temu, nie wiadomo, czy ze względu na stan zdrowia, czy na problem alkoholowy i niewywiązywanie się z obowiązków. Najwyraźniej obecna praca była na stałe, bo Anna widywała ją tu już od dawna. Nic dziwnego, z pewnością łatwiej wywiązywać się z obowiązków mając za narzędzie pracy higieniczną maszynę i zapachowe środki czystości zamiast burej, cuchnącej szmaty, którą trzeba mozolnie rozmazywać na klatce schodowej brud i roztwór lizolu. No cóż, teoretycznie i ja składam się na jej pensję, kupując w sklepach, które płacą tutaj czynsz – pomyślała. I przynajmniej coś z tego mam, bo pieniędzy, które swego czasu pożyczyłam jej „na przeżycie do końca miesiąca”, już nigdy więcej nie zobaczyłam...
Przez dużą szybę widać było pełnię czerwcowego dnia. Słońce paliło beton parkingu, pojedyncze drzewa nie dawały cienia ludziom czekającym na przystanku. Anna nie znosiła upału. Z przyjemnością siedziała teraz w klimatyzowanym wnętrzu, w narzuconym na ramiona żakiecie. Lato... Uświadomiła sobie, że w tegorocznym zagonieniu i zaprzątnięciu przeróżnymi sprawami przegapiła przesilenie letnie. Że od kilku dni wieczory – choć jeszcze długie, ciepłe i jasne – nieuchronnie kurczą się, zmierzając ku zimie. Pomyślała o wakacjach. Wyglądało na to, że w tym roku trzeba je będzie poświęcić na pracę, zbyt ważne sprawy czekały na wykończenie. Warto by jednak zorganizować dzieciom i całej rodzinie jakiś krótki oddech. Wszyscy od razu pomyśleli o wycieczce promowej, z czego Anna ucieszyła się bardzo – tęskniła za morzem. Jej mąż zapalił się do pomysłu i właśnie dzisiaj pojechał do biura podróży załatwić niezbędne formalności. Zadzwonił do niej, uradowany, że udało się dokonać dokładnie takiej rezerwacji, jakiej chcieli i że wpłacił już zaliczkę.
- Miałeś pieniądze?
- Nie, ale zapłaciłem kartą firmową. Księgowy będzie to jakoś musiał przeżyć.
Luksusowy prom, luksusowa kabina. Znów zakupy w sklepie wolnocłowym, perfumy, dobry alkohol. Zachód słońca na pokładzie widokowym. Pomarańczowa kula zatapiająca się powoli w kołysaniu granatowozielonoczarnej wody. Widok aż kiczowaty, a jednak przez to, że prawdziwy, rzucony niedbale na to bezludne pustkowie przez naturę, która za nic ma odbiorcę, gusta i tendencje w sztuce, piękny niemal do bólu. I ból budzący. Ból ukryty, podskórny. Bagatelizowany jako luksus, śmieszny i wstydliwy w obliczu tylu prawdziwych nieszczęść. Odsuwany jako niepotrzebna w dniu codziennym zawada. Przesiąknięty rezygnacją, poczuciem winy i – mimo wszystko – irracjonalną tęsknotą.
Samotność. Tego debetu nie pokryje żadna karta kredytowa, srebrna czy złota. Najzdolniejszy księgowy, choćby najbardziej kreatywny, nie wypełni tej rubryki w życiowym bilansie. Widzisz, Piotrze? – pomyślała. – Samotność jest bardzo demokratyczna. Nie ma dla niej znaczenia, czy komuś zablokowali konta czy nie...
Zobaczyła Piotra. Zbliżał się jak zawsze energicznym krokiem, jak zawsze elegancki, w garniturze. Choć wiedziała, że nie cierpi tego organizacyjnego munduru, nie miała dotąd okazji widzieć go inaczej ubranym. Szybko zwinęła leżące wciąż na jej kolanach zakupy, wepchnęła do swej przepastnej torby i podniosła się na przywitanie.
- Witaj – wymienili zwyczajowy pocałunek w policzek.
- Co pijesz? – zapytał Piotr.
- Poproszę cappuccino, jak zwykle.
Usiadła z powrotem i przez chwilę obserwowała plecy mężczyzny, który podszedł do kontuaru zamówić napoje. Przemknęło jej przez myśl, jakimże to kosztem wypije za chwilę swoją kawę. Niedzielnych lodów dla dzieci w Łazienkach? Biletu do kina z kobietą? Boże, jak silnie są jednak wdrukowane wzorce kulturowe. Kilka dni temu bez wahania zaproponowała mu pożyczkę, którą on po krótkim wahaniu przyjął. Rzeczowo umówili się na termin zwrotu, potem żartobliwie zmyła mu głowę za niepotrzebne obiekcje. W końcu od czego są przyjaciele? Ale teraz, gdy siedzieli razem w kawiarni – kobieta i mężczyzna - powiedzenie „może ja zapłacę?” nie mogło przejść jej przez gardło. Zbyt obawiała się tego, jak mogłoby zabrzmieć.
Piotr usiadł naprzeciwko Anny.
- Co nowego? – spytała.
- Nic wesołego – odpowiedział. – Ale będzie dobrze. Wszystko pod kontrolą.
Kelnerka przyniosła kawę. Anna odwzajemniła uśmiech Piotra. Uśmiech, który ogarniał usta, ale nie był w stanie przebić się do oczu.
- Pewnie, że będzie dobrze – powiedziała, zgarniając łyżeczką piankę z cappuccino. – Więc jak sytuacja? Opowiesz?
Słuchając patrzyła to na jego twarz, to na swoją filiżankę, to na ręce – swoje i jego – które właściwie bezustannie znajdowały się w ruchu. Mięły serwetkę, obracały łyżeczkę, bawiły się torebką cukru.
Kolejny konwenans – pomyślała. Nie zrobię, bo nie wypada mi zrobić, tego, na co mam teraz ochotę. Położyć dłonie na jego dłoniach. Uspokoić tym dotykiem ich rozbieganą nerwowość. Pogłaskać po policzku albo objąć ramieniem. Przekazać uściskiem współczucie i troskę. To, co tak naturalne, gdy przybiegają do mnie rozżalone dzieci, serdeczny gest, gdy płacze koleżanka, tutaj staje się czymś zupełnie innym. Spętanym niepewnością, obawą przed ośmieszeniem, przed zrobieniem jednego kroku za daleko. Powstrzymywanym przez czające się w tle widmo tradycji i właściwego zachowania.
- I co zamierzasz? – zapytała, podnosząc oczy z powrotem na twarz Piotra.

Londyn bajkowo. Londons fairy tales.