piątek, 30 stycznia 2009

A better time

Nie, nigdy nie znajdę lepszego czasu, by żyć
niż ten, który jest teraz...
To jest życie
i tylko teraz mamy czas, by żyć.

Ze specjalną dedykacją dla Joanny (całokształt) i Zenzy (trzecia zwrotka :-)

Peter Hammill: A better time
(Posłuchaj na Isles of Sound, no O1)

środa, 28 stycznia 2009

Mgła

Lubię mgłę... bardzo. Nie przeszkadza mi, że budzi melancholię - lubię swoje melancholie...

We mgle wszystko wygląda tajemniczo, ma inny kształt niż w rzeczywistości. We mgle drzewa ożywają. We mgle światło latarni wygląda jak na młodopolskich obrazach. We mgle nad pomostem tylko patrzeć krzyczącej twarzy Muncha. Wszystko, co wyłania się z mgły jest zagadkowe i piękne... a w odpowiednim momencie można odwrócić oczy i nie dostrzec ujawniającej się pospolitości...

We mgle droga wygląda tak zapraszająco. Gdybym poszła nią kilkanaście kroków, zniknęłabym. Otuliłaby mnie jej zasłona i zapomnienie...

Mgła to moje Wyspy. Londyn i zakola Tamizy. Angielska wieś. Stonehenge. Wiatr od morza rozwiewający ją i rozbijający o białe skały. Podobno według jakiegoś tam proroctwa nastąpi zagłada części Europy i Wyspy Brytyjskie znikną pod woda? Mam nadzieje, ze to kolejna głupota, bo ciężko byłoby mi to przeżyć...

Wraz ze swoimi wilgotnymi kropelkami mgła porywa cząsteczki mnie i niesie tam, gdzie chciałabym być...

sobota, 24 stycznia 2009

Tom i Susie




Tom i Susie,
wychowani w Manchesterze, irlandzkiego pochodzenia,
po wielu latach małżeństwa,
odchowaniu dzieci, które wszystkie wyszły na ludzi
i nawet osiągnęły pozycję...
Wiesz, jak pusto jest, gdy opuszczają dom?
Nie, moje jeszcze są małe, ale mogę sobie wyobrazić
...Susie... tak, wiem, Tom, późno już....
...kupili te domki na zboczu,
tam, skąd pochodziły ich rodziny,
na samiutkiej północy Szmaragdowej Wyspy,
tuż pod siedzibą Króla Wróżek.
Tam, gdzie poprzednia właścicielka
weszła do zatoki podczas przypływu
i utopiła się.
Śliczne, wypieszczone domki,
aż prawie szkoda ich dla letników
Spytałam: nie mieliście problemu z tą świadomością?
No wiecie – że ona tu się zabiła?
Tom odpowiedział: nie, dlaczego?
Ona była naszą przyjaciółką,
była nieszczęśliwa, wiesz... artystka... malarka...
wciąż zakochiwała się i odkochiwała...
Patrzyłam na nich
...chodź, Susie, pora do domu...
Za chwilę, Tom, skończę drinka
ta polska bison vodka jest naprawdę świetna.
A może nam coś zaśpiewasz?
Tom pięknie śpiewa... chcecie posłuchać?
Znacie jakieś irlandzkie piosenki?
No wiesz - standardy, Danny Boy albo Amazing Grace...
Amazing Grace... zaśpiewaj, Tom.
Ale zaśpiewasz ze mną, Susie? I wy też...
Ja nie umiem tak jak ty...
A my w ogóle nie umiemy śpiewać.
Ależ co wy mówicie,
przecież nie o to chodzi...

W tej zatoce,
którą widać było przez ogromną przeszkloną ścianę,
zalewaną atlantyckim deszczem,
przypływ był kilka razy dziennie.
Rzeczywiście mógł kusić.


czwartek, 22 stycznia 2009

Gratulacje

MyBrulion i Krytycznym okiem:
gratuluję i życzę sukcesu za rok :-)

Kolory pustyni

Podeszła do fotela, w którym siedział. Z pochyloną głową patrzył na trzymany w ręku telefon komórkowy. Niespokojne palce, przed chwilą nerwowo przebiegające odebrane wiadomości, zatrzymane, jakby zabrakło im sił, by wiedzieć, co zrobić dalej. Nie musiał podnosić na nią oczu, aby za kłębiącym się w nich pośpiechem, tysiącem kolorowych, ważnych spraw, setką białych i czarnych kłamstw widziała szarość i zmęczenie... a dalej za nimi ciemne wrota kryjące to, na myśl o czym ściskało jej się serce.
Ale może to, co widziała, było tylko teatrem cieni, rodzących się i gasnących? Fatamorganą pustyni stworzoną przez spragniony umysł...?

Nieśmiało dotknęła jego ramienia. Przesunęła ręką po policzku, odgarnęła zaczynające siwieć włosy. Nie patrzył na nią. Stanęła za nim i położyła chłodne dłonie na jego czole. Trzymała tak długą chwilę, potem przesunęła ręce odrobinę niżej, na zamknięte oczy, jak dziecko bawiące się w "zgadnij, kto to?". Delikatnie i jak dziecko nieporadnie wytarła wilgoć napotkaną pod drżącymi palcami. Stała tak, aż rozległ się dzwonek jego komórki.

Gdy wyszedł, podeszła do lustra. Twarz nie mówiła nic. Uważniej przyjrzała się odbiciu swoich oczu, zastanawiając się, co znajdzie na dnie i czy w ogóle chce cokolwiek w nich znaleźć. Każde lustro, każde kolejne oczy odbiją to samo... Teatr cieni. Za nim pustynia.

Sprzątnęła filiżanki i wróciła do pokoju. Na stole został kwiat w smukłym wazoniku. Jego łodyga i liście błyszczały intensywną zielenią przechodzącą w soczyście czerwony kielich. Rozchylony prężył się, zachęcając do zanurzenia w nim nozdrzy, obiecując pieszczotę zmysłów. Dłoń, wyciągnięta, by dotknąć cieniutkich płatków, wykonała nieostrożny ruch i wazonik przewrócił się. Bez szkody dla politury stołu, gdyż nie było w nim wody. Kwiat był z papieru. Ślicznie, kusząco ukształtowany, ufarbowany, nabłyszczony lakierem. Jak żywy. Papierowe piękno. Papierowe... jak słowa kreślone z taką łatwością... Zastępczy okruch dla tych, u których nie wyrosną prawdziwe róże...

Usłyszała cichy odgłos, równie podobny do śmiechu, jak do łkania. Kolorowa kukiełka, siedząca w niezgrabnej pozie obok fotela, zdawała się patrzeć pustym wzrokiem. Ni to na gospodynię, ni to na opadłe miękko sznurki, ni to na mały ekran, daremnie jarzący się gotowością.
Wymieniły kpiąco-gorzki grymas. Kilka łez i kilka kropel krwi kapnęło na piasek, który miłosiernie pozwolił im zniknąć, niezauważonym i niepotrzebnym.

Każdy ma to, na co sobie zapracuje – powiedziała głośno w pustkę pokoju. Podniosła wazonik i wstawiła na miejsce. Kwiat zabrała do kuchni i wyrzuciła do kosza.

niedziela, 18 stycznia 2009

Nowy ląd

Inne miasto, inny kraj. Jak szybko adaptujemy się do nowych miejsc w dobie samolotów, internetu, globalizmu, kosmopolityzmu.
Szukam więc piękna w tym mieście. Poznaję jego charakter. Secesja. Parki. Nieoczekiwane zakątki kryjące się gdzieś z boku brudnych, upstrzonych psimi odchodami ulic. W starej substancji szklane wieże eurokracji.
Słucham wielojęzycznego zgiełku. Tak samo obcego, zawsze tak samo rozstępującego się wokół szklanej kuli. A może tak łatwo adaptują się ci, których tak naprawdę nigdzie nie ma?
Zupełnie nieoczekiwanie brakuje mi... rzeki.

sobota, 10 stycznia 2009

środa, 7 stycznia 2009

Mróz

Jest zimno. Zaokienny termometr chyba zaraził się pozytywnymi afirmacjami, które ostatnio ćwiczę. W tej chwili na przykład pokazuje bardzo ładne zero. Taak… a w poniedziałek, pierwszego dnia mrozów, twierdził, że jest 8 stopni. Hehe. Termometr w samochodzie bezlitośnie wydrwił te próby kreacji lepszej rzeczywistości. Zwyczajnie popsuł się wyświetlacz – brakuje pierwszej cyfry i oczywiście minusa :-).

Chłód z dworu zakrada się do domu, gdzie porządkuję i pakuję rzeczy przed zbliżającą się przeprowadzką. Segreguję. Tutaj leżą te, które muszę zabrać. Obok te, które chcę zabrać. Jeszcze obok te, które nie wiadomo, czy się zmieszczą. Pozostałe zbiorę i pochowam, poupycham jak najciaśniej. Miejsca jest mało, trzeba go jak najwięcej zwolnić dla tych, którzy zostają. Więc w kącie pokoju stoi też niebieski worek na to, co powędruje do śmieci.

Stare kalendarzyki kieszonkowe. Pełne zapisków różnokolorowymi długopisami. Staranne, pieczołowicie kaligrafowane co roku 1 stycznia wydarzenia, o których nie można zapomnieć – urodziny, imieniny, rocznice. I te wprowadzane na bieżąco, bazgrane w pośpiechu, skreślone po wykonaniu. Sesje. Egzaminy. Randki. Wizyty u lekarza. Z czasem – spotkania zawodowe, „todosy” w punktach.

Ubrania, które przywołują wspomnienia. Krawat z logo liceum. Ulubiona bluzka z lat studenckich. Koszulka z nadrukiem wydziału. Koronkowe rękawiczki bez palców, które tak ładnie podkreślały delikatność i młodość dłoni podpisujących akt małżeństwa. Torebka bursztynów znad morza. Widoczek z Giewontem. Menu sylwestrowe. Koszula, w której rodziłam pierwsze dziecko. Ręcznik z kapturem, w który zawijałam drugie. Kubeczek z malunkami, na których przy śniadaniu przerabialiśmy mowę zwierząt. Erotyczna bielizna z czasów, zanim wszystko się skończyło. Ptak-bibelot ze szkła, zapomniany już posłaniec. Sukienka z guzikami od góry do dołu, które ktoś rozpinał z niecierpliwą powolnością. Czerwony papierowy kwiat, pamiątka tylu rozmów, teraz suchy i zimny jak milczenie.

Ile tego jest… biorę w ręce rzecz po rzeczy. Mało miejsca na wszystko w tej jednej szafie. Mróz zakrada się do środka, szron osiada…

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Towarzyszka

W moich żyłach mieszka tęsknota.
Czuję ją zasypiając,
czuję, gdy rano idę na przystanek.
Podgryza mnie leciutko,
gdy włączam komputer
lub gdy zamykam książkę.
Nie rozmawiamy ze sobą.
Ja nie pytam, ona nie powie.
Żyjemy ze sobą jak małżeństwo z rozsądku.
Czasem kłócimy się we łzach
jak kochankowie.
Wiem, że łatwo zwabić ją słowami,
choć nauczyła się już nieufności.
Jednak zasypia
na chwilę
pod czyjąś ciepłą dłonią,
słuchając tętna jej podobnej.
Wtedy nawet dobrze nam razem.
Mimo że zawsze mocniej gryzie
po przebudzeniu.

piątek, 2 stycznia 2009

Imię

"Isle of mine" właściwie jest całkiem, całkiem...

czwartek, 1 stycznia 2009

Haiku na Nowy Rok

New Year's Day
everything is in blossom!
I feel about average.

a new year-
the same nonsense
piled on nonsense

Kobayashi Issa


Najlepsze życzenia...
spełnienia marzeń, pozytywnych myśli, zdrowia, uśmiechu i spokoju...